Jeszcze kilka lat temu miasto to można było polecić na majowy wypad każdemu. Dziś nadal można polecić je każdemu, oprócz tych, którzy – jak Pan Zagłoba – nie lubią tłoku. Sandomierz jest bowiem przykładem na to, jakie promocyjne cuda może zdziałać połączenie turystyki i kina.
Wiele prawdy jest w powiedzeniu, że szewc bez butów chodzi. Choć na co dzień zajmuję się turystyką, nie zdołałam zabrać się za organizację majówki wcześniej niż 28 kwietnia. Gdy w desperacji obdzwoniłam właścicieli obiektów noclegowych w Sandomierzu na trzy dni przed weekendem, słusznie zabito mnie śmiechem. „Rezerwacje mamy już od stycznia, komplet od dwóch miesięcy” – brzmiała najczęściej słyszana odpowiedź.
Perełka polskiego renesansu zawsze była atrakcyjna dla turystów, jednak obecnie przeżywa prawdziwe oblężenie. Wszyscy wiedzą, że w ciągu ostatnich lat Sandomierz zyskał na popularności, jednak skala tego zjawiska jest aż przerażająca. W tegoroczny weekend majowy miasto przypominało Florencję w szczycie sezonu: brak wolnych miejsc w kawiarniach, długie kolejki po bilety wstępu, kłębiący się barwny tłum na rynku, na którym braknie już miejsca nawet dla gołębi… A wszystko dzięki turystyce filmowej.

Sandomierz zawsze był wyjątkowo fotogeniczny, w końcu to królewskie miasto, z zachowaną przepiękną gotycką i renesansową architekturą, urokliwymi zaułkami, bajkowym ryneczkiem. Mimo to przez wiele lat nie miał szczęścia do filmowców. Służył za plener do filmów albo mało znanych („Alchemik”), albo ciężkich („Popioły”) albo zapomnianych („Spotkanie w Bajce”).
Turystyczne losy miasta odmieniła postać rodem z powieści fantasy: zawzięcie pedałujący na rowerku ksiądz-detektyw: dowcipny, inteligentny, wyrozumiały, niepobierający opłat za chrzty i pogrzeby, rozwiązujący ludzkie problemy, cierpliwy i doskonały Ojciec Mateusz. Takiego proboszcza życzyłby sobie każdy parafianin, nic więc dziwnego że postać tę natychmiast pokochały rzesze fanów w całej Polsce. A Regionalna Organizacja Turystyczna woj. świętokrzyskiego zadbała, by w serialu znalazło się odpowiednio dużo kadrów oddających urok i piękno Sandomierza. I tak zaczęło się turystyczne szaleństwo.

Miasto zaczęły odwiedzać hordy zwiedzających, choć na logikę widzowie serialu powinni trzymać się od tego miejsca z daleka. Ciężko policzyć, jaka część populacji Sandomierza została na ekranie uśmiercona na rozmaite sposoby, w niektórych odcinkach mordowani byli nawet niewinni zwiedzający. Wśród tych, którzy nie zginęli, znaczną grupę stanowią mafiozi, handlarze narkotyków, szantażyści, piraci drogowi, truciciele oraz inni przedstawiciele świata przestępczego. Strach wychodzić na ulicę.
Turyści odwiedzają jednak Sandomierz tłumnie, szukając śladów swojego ulubieńca i nie rozczarowują się. Co krok widać miejsca znane z kadrów serialu, a prześledzić je wszystkie można posługując się specjalnie wydaną w tym celu mapką, do kupienia w Informacji Turystycznej przy rynku (50 gr). Uważni obserwatorzy dostrzegą nawet osobnika w sutannie krążącego na rowerze po rynku.

Zwiedzając Sandomierz śladami Ojca Mateusza można zacząć od klasycystycznego Pałacu Biskupiego, który w serialu pełni tę samą funkcję. To tam Żmijewski musiał gęsto tłumaczyć się ze swoich kryminalistycznych wybryków przed swoim dobrotliwym przełożonym. Następnie udajemy się na rynek, gdzie podziwiając ratusz przypominamy sobie ile razy przemykał tędy Mateusz, z sutanną rozwianą od rowerowego pędu.

W serialu zresztą obserwujemy turystyczną ewolucję Sandomierza. W pierwszych odcinkach Żmijewski przejeżdżając przez rynek płoszy głównie gołębie, a wokół nie widać żywej duszy. W kolejnych seriach na rynku pojawiają się już grupki turystów, a nawet pierwsze znamiona rozbudowy turystycznego produktu. Pod ratuszem pełnią wartę trzej przebrani rycerze, których można też wypatrzeć w kadrach „Ojca Mateusza”.

Będąc na rynku warto wstąpić na kawę pod „Ciżemkę” i usiąść w cieniu na tarasie, znanym z wielu kadrów serialu. Nazwa tej restauracji pada zresztą w jednym z odcinków. Nie można też ominąć charakterystycznej Kamienicy Oleśnickich, czyli białego budynku poczty, która w serialu „zagrała” siedzibę pewnego niezbyt uczciwego banku.

Idąc dalej na północ przechodzimy przez Bramę Opatowską, przy której znajdował się serialowy sklep z pamiątkami. Nie mógł oczywiście wieść spokojnego handlowego żywota, lecz musiał zostać zdemolowany przez „słynną” sandomierską mafię.
Od początku kręcenia „Ojca Mateusza” stale zmieniano siedzibę lokalnej komendy Policji, czyli miejsca pokazywanego na ekranie najczęściej. W sumie znajdowała się ona w trzech czy czterech lokalizacjach, z których większość znaleźć możemy wśród zaułków Sandomierza. Jedną z nich był Urząd Skarbowy przy ul. Żydowskiej.

Idąc dalej warto skręcić w ul. Zamkową, gdzie znajduje się tzw. „ucho igielne”, czyli Furta Dominikańska, służąca w średniowieczu za alternatywne przejście za mury, po zamknięciu bramy miejskiej. W jednym z pierwszych odcinków Mateusz korzysta z tego skrótu by przeciąć drogę uciekającemu bandycie. W tym samym odcinku pada zresztą fraza „przejść przez ucho igielne”, zrozumiała zapewne jedynie dla tych, którzy znają Sandomierz.

Zwiedzanie śladami Mateusza kończymy przy Urzędzie Miasta, zlokalizowanym w Pałacu Poniatowskiego, czyli charakterystycznym zielonym budynku, będącym dawnym klasztorem Dominikanów. Widzowie serialu rozpoznają go jako siedzibę sądu, w którym toczyły się kluczowe dla lokalnej społeczności rozprawy, m.in. walka z zatruwaniem wody przez jednego z przemysłowców. Sandomierz jawi się zresztą w serialu jako bardzo prężny ośrodek przemysłowy, pojawiają się w nim bowiem rzesze fabrykantów, właścicieli zakładów produkcyjnych położonych w okolicy. Jakoś tak się składa, że większość z nich jest na bakier z prawem…

Pozycję Sandomierza jako stolicy polskiego kryminału ugruntowana została w 2015 dzięki bardzo udanemu filmowi „Ziarno prawdy”. Śledząc trzymającą w napięciu intrygę z Robertem Więckiewiczem w roli głównej poznajemy bardziej mroczne niż w „Mateuszu” oblicze Sandomierza. Przewija się przez nie motyw antysemicki, utrwalony w Sandomierzu na słynnym już na całą Polskę obrazie, który obejrzeć można w Bazylice Katedralnej.

Katedra jest zresztą obowiązkowym punktem dla każdego zwiedzającego, stanowi bowiem zabytek klasy zero. Podziwiać można ją godzinami, zainteresuje zresztą nie tylko miłośników architektury gotyckiej. Na obrazach zdobiących jej ściany każdy odnajdzie swoje przeznaczenie – przedstawieni tam męczennicy są ponumerowani, a nad każdym obrazem widać nazwę miesiąca. Wystarczy znaleźć swoją datę urodzenia, a dowiemy się, jaki koniec nas czeka. Ja np. zawisnę na szafocie…
Odwiedzający Sandomierz oglądają się za każdym przechodzącym przez ulicę księdzem (kilku ich się tam kręci, ale nie jestem pewna czy to zabieg marketingowy), policjantem i rowerzystą, łatwo mogą więc przegapić to co zauważyć należy. I mówię nie tylko o Robercie Więckiewiczu, którego niemalże nie rozpoznałam pod Domem Długosza (niestety, Więckiewicz nie jest stałym elementem krajobrazu Sandomierza i był tam jedynie w majówkę).

Warto zostać w Sandomierzu na dłużej, by popływać kajakiem, zwiedzić trasę podziemną, muzeum, gdzie – jak dowiadujemy się chociażby z Ojca Mateusza – podziwiać możemy rękawiczki Królowej Jadwigi. Warto przejść się urokliwym Wąwozem imienia tej królowej (tam filmowano szalony pościg policyjno-motocyklowy).

Na atrakcje w postaci morderstw liczyć raczej nie ma co. Kto przy zdrowych zmysłach popełniałby jeszcze zbrodnię w mieście, gdzie wszystkich przestępców udało się nie tylko wyłapać, ale i nawrócić?