Dziś noc oscarowa i choć już nie zarywają jej Ci, którzy nie posiadają abonamentu Canal+, warto przyjrzeć się potencjalnym laureatom. Na blogu turystyczno-filmowym zajmiemy się oczywiście nominowanymi w kategorii „scenografia”. Który plener zdobędzie złotą statuetkę? Gdzie powstawały tegoroczne przeboje?
5. Mad Max: na drodze gniewu
Ponieważ film ten jest jedną z najdroższych produkcji Hollywood ubiegłego roku, musiał zostać nominowany przynajmniej w kilku kategoriach. O dziwo, jedną z nich jest „najlepszy film 2015”. Zdumiewa to, ponieważ dzieło jest nie do przebrnięcia nawet dla najbardziej zatwardziałych fanek Toma Hardy’ego (wiem co mówię!). Remake przeboju z Melem Gibsonem sprzed lat, apokaliptyczna wizja świata po zagładzie, może być tolerowany co najwyżej jako zabawa konwencją, choć nie do końca wiadomo, kto znajduje w tej zabawie frajdę.

Film został jednak wyróżniony przez Akademię Filmową, również ze względu na walory wizualne. A należą do nich nie tylko komiksowo ucharakteryzowane postacie zamieszkujące krajobraz po klęsce cywilizacji, lecz przede wszystkim plenery. Twórcy umiejscowili wyschnięte, piaszczyste pustkowia, po których Max i jego wrogowie ścigają się swoimi steampunkowymi wehikułami, na pustyni w Namibii.
Produkcję ulokowano wokół miasta Swakopmund, położonym na wybrzeżu Atlantyku, u ujścia rzeki Swakop. Nie wiadomo, czy ekipę ujęła dzikość tutejszego krajobrazu, czy jego lokalne nazewnictwo: fragment afykańskiego brzegu, nad którym znajduje się miasto, nosi dramatycznie brzmiące miano „Wybrzeże Szkieletu”, a plemiona zamieszkujące pierwotnie te tereny nazywały ten region „krajem, który bóg stworzył w gniewie”. Co pięknie komponuje się z tytułową furią szalonego Maxa.
4. Dziewczyna z portretu
Niektóre festiwale filmowe (np. Wenecja) są uczciwe i dla tego typu produkcji wydzielają po prostu osobną kategorię. Tzw. Queer Lion to wyróżnienie przyznawane filmom podejmującym „problemy środowiska LGBTQ”. Amerykańska Akademia Filmowa traktuje wszystkie tematy równo i dlatego też film, który roztrząsa problemy emocjonalne mężczyzny, który odkrył w sobie kobietę, nie może zostać pominięty. Specyficznie pojęta to równość, ale poprawność polityczna nie daje pola do manewru. W tym roku już i tak haniebnie pominięto aktorów czarnoskórych, nie można pozwolić sobie jeszcze na to, by zignorować aktora w damskich ciuchach. Bez względu na kwestie drugorzędne, takie jak jakość filmu.

Oprócz obojga głównych aktorów (grających Einara Wegenera i jego żonę), w oscarowym rozdaniu doceniono również scenografię: piękno duńskiego krajobrazu, a przede wszystkim – Kopenhagi. Niezwykłej urody zdjęcia w sekwencji otwierającej z pewnością mogą zachęcić do odwiedzin w tamtych stronach. A Kopenhaga, jedna z bohaterek filmu, broni się sama. Miasto z początków XX wieku na ekranie odtworzone jest idealnie, zresztą filmowcy nie mieli z tym zbyt wielu trudności, ponieważ architektura w dzielnicy portowej i zabudowa nad kanałem Nyhavn, są do dziś doskonale zachowane.
3. Marsjanin
Kolejny „plenerowy” nominowany, który walczy jednocześnie o miano najlepszego filmu roku. I choć konkurencja jest wyjątkowo silna, to przyznanie statuetki „Marsjaninowi” nie byłoby bezpodstawne. Choć Robinson Crusoe w kosmosie jest typowym amerykańskim produkcyjniakiem niepozbawionym wszystkich klisz i schematów wyjętych prosto z segregatora pt. „filmy o NASA”, to jest to produkcyjniak sprawny, inteligentny (umiarkowana liczba kosmicznych bzdur), trzymający w napięciu i zabawny.

Gdzie na Ziemi znaleziono Czerwoną Planetę? Oczywiście w Jordanii. Słynne skaliste pustkowia Wadi Rum to jeden z najlepiej rozpoznawalnych plenerów filmowych. Oprócz słynnego Lawerence’a z Arabii powstała tu właśnie większość filmów, których akcja dzieje się na Marsie. Wystarczy wspomnieć tytuły takie jak: „Czerwona Planeta”, „Misja na Marsa”, „Ostatnie dni na Marsie”. Ridley Scott kręcił tu też swojego „Prometeusza”, a George Lucas „Gwiezdne Wojny”. Wygląda więc na to, że Jordania jest dyżurnym „kosmosem” Hollywoodu i warto, by została za to doceniona.
2. Most Szpiegów
Tak się składa, że prawie wszystkie obrazy (prócz „Dziewczyny z portretu” – dyskryminacja!) nominowane w naszej plenerowej kategorii, mają jednocześnie szansę na tytuł najlepszego filmu 2015. Nie inaczej jest z bardzo dobrym, chyba najlepszym w tym towarzystwie, filmem „Most Szpiegów”. Za historię procesu, skazania, a wreszcie transakcji wymiany radzieckiego agenta nie wstyd trzymać kciuki w tej rywalizacji. Trzymająca w napięciu opowieść z moralnym kręgosłupem Toma Hanksa w tle to faktycznie jeden z lepszych filmów ostatnich lat i jeden z lepszych w dorobku samego Stevena Spielberga.

Tym bardziej cieszy, że doceniono również wysiłek jego twórców, którzy mozolnie i pracowicie zrekonstruowali Berlin Wschodni z lat 50. XX wieku. Odpowiedzialny za scenografię Adam Stockhausen nie tylko po raz pierwszy w historii Hollywood zrekonstruował Mur Berliński, pokazując w pełnej krasie całą potworność tego obiektu, ale też posiłkował się fragmentami innych miast, które „udawały” Berlin. Jak zwykle w przypadku stolicy Niemiec, kluczowym dla filmowców plenerem był Wrocław, ale nie tylko. Zdjęcia kręcono też w Poczdamie. Tytułowego bohatera znajdziemy natomiast w samym Berlinie – zdjęcia wymiany szpiegów kręcono na moście Glienicke.
1.Zjawa
Tytuł ten budzi emocje właściwie głównie w związku z trwającym już od wielu lat, symbolicznie oddanym na ekranie, doczołgiwaniem się Leonarda diCaprio do statuetki Oscara. Na pytanie, czy Akademia ulituje się wreszcie nad Leo i przyzna mu nagrodę, czy też każe na nowo wypruwać z siebie żyły w kolejnych karkołomnych przedsięwzięciach, nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Wydawać by się mogło, że dać się poharatać niedźwiedziowi grizzly, spędzić noc we wnętrznościach martwego konia i odmrażać sobie wszystkie części ciała na pokrytych śniegiem kanadyjskich bezdrożach wystarczy, by zostać wreszcie docenionym jako aktor. Ale być może Akademię po prostu bawią coraz to nowe desperackie wcielenia DiCaprio i nie chcą przerywać jego dobrej passy niepotrzebnym Oscarem.

Jedno jest pewne – jeśli nie na statuetkę dla najlepszego aktora i najlepszego filmu, „Zjawa” może z dużym prawdopodobieństwem liczyć na nagrodę w kategorii scenografia. To właśnie krajobraz jest prawdziwym bohaterem tego filmu. Ekipa pod twardą ręką Alejandro Gonzáleza Iñárritu nie na darmo zamarzała przez kilka miesięcy zagrzebana w śniegach Brytyjskiej Kolumbii i wspinała się na białe szczyty górskich pasm Arizony. Efekt jest niemalże namacalny. Widzowie mogą delektować się eksponowaną na ekranie dziką przyrodą, a śniegi i mrozy są tak realistycznie oddane, że podczas seansu temperatura w kinie spada o kilka stopni. Jeśli będzie to nasz plenerowy Oscar (a będzie!), to na pewno nie na wyrost.
UPDATE
Akademia Filmowa oszalała, wstąpiła na drogę gniewu i obsypała „Mad Maxa” sześcioma Oscarami, w tym za scenografię. Plenery w Namibii rzeczywiście robią wrażenie, ale wśród nominacji znajdowały się równie piękne, jeśli nie piękniejsze krajobrazy. Szkoda, że nie doceniono kunsztu, z jakim surowe piękno kanadyjskich krajobrazów wyeksponowane zostało w „Zjawie”, bo był to główny atut tego filmu. Z pewnością istotniejszy niż rola DiCaprio, który doczołgał się wreszcie do Oscara za najlepszą kreację aktorską – z tym że wcale nie najlepszą w jego karierze. Czyli jak zwykle z Oscarami bywa, rozsądku i racjonalnych decyzji dokładnie tyle co w „Mad Maksie”…