Pomyślałby kto, że wyprawa z Warszawy do Konstancina nie zasługuje na miano podróży. Ale w sumie dlaczego? W piątkowe popołudnie, przy korkach w al. Wilanowskiej, taka wyprawa może trwać nawet dłużej niż lot do Berlina…
Dlatego też bez większych wyrzutów sumienia zamieszczę tu relację z odwiedzin w kolejnym miejscu, bardzo luźno związanym z kinem. Tym razem jest to związek z filmem polskim, utrzymanym na poziomie światowym, bo będącym jednym z naszych – niemalże – zdobywców Oscara.W czasach przed „Idą” taka nominacja oznaczała dla polskiego filmu najwyższą międzynarodową nobilitację. „Prawie Oscar” brzmi wszak lepiej niż jakieś palmy czy niedźwiedzie, choćby szczerozłote.
Popularność adaptacji powieści Marii Dąbrowskiej, bo o „Nocach i dniach” mówimy, postanowili wykorzystać właściciele obiektu znanego niegdyś jako Centrum Hotelowo-Konferencyjne Alicja w Konstancinie. Bez skrępowania zmieniwszy nazwę na „Noce i dnie”, promują swój biznes dzięki dziesiątej muzie.
Odnowiony hotelik, z restauracjami, salami konferencyjnymi i obszernym ogródkiem rozpoczął swój nowy żywot oczywiście od imprezy. Jednym ze sponsorów była wódka Baczewski, nie kłopotałam się więc nawet dylematem, czy udać się na bankiecik w charakterze kierowcy. A ponieważ początkujący blogerzy do krezusów nie należą, postawiłam na komunikację miejską, czy też podmiejską. Dla kobiety, która nie urodziła się w butach na obcasie, taka wyprawa i nocny, kombinowany powrót podmiejskimi nocnymi autobusami, których numery mają tendencję to zlewania się w jeden „N”, stanowi prawdziwą przygodę, na miarę podwarszawskiej dżungli.
Gwiazdą wieczoru był Józef Tolibowski in personam. Ubrany w swój filmowy kostium, w słomianym kapeluszu, przenosił publiczność w świat wspomnień z planu filmowego „Nocy i dni”. Niestety, w okolicy zabrakło stawu z nenufarami, konferansjerka w jego wykonaniu pozostała więc statyczna. Karol Strasburger zagrał swoją życiową rolę nie wypowiedziawszy w filmie – o ironio – ani jednego słowa. Ocenę, jak świadczy to o jego kunszcie aktorskim, pozostawiam Czytelnikom. W każdym razie, wszystko co niewypowiedziane w filmie, nadrobił w jeden wieczór przed konstancińską publicznością.

Czy konstancińskie Noce i dnie mają cokolwiek wspólnego z samym filmem? Otóż nie, jest to po prostu zgrabny zabieg marketingowy, wynikający z zamiłowania właścicieli do powieści i jej ekranizacji. Prawdziwymi plenerami dla filmu Jerzego Antczaka była mazowieckie wsi Pogorzel i Seroczyn, a także krakowski Kazimierz i warszawski Kościół Wizytek.

Jak jednak widać zarówno po hotelu Noce i dnie, jak i po tym blogu, brak jakichkolwiek związków z filmem nie stanowi żadnego problemu dla śmiałków, pragnących wypromować się za jego pomocą.
U mojej babci w domu i ogrodzie (też w Konsta) kręcili „Cesarskie cięcie”. Jakbyś się chciała wybrać na wycieczkę to dawaj znaka -)
PolubieniePolubienie
Dzięki, będę pamiętała 🙂 Tylko już raczej nie komunikacją miejską…
PolubieniePolubienie