Patrząc na podobiznę Marka Perepeczki, pokolenia Polaków myślą „Janosik” i rozglądają się za Kwiczołem i Pyzdrą. Agnieszka Holland spróbowała rozprawić się z tkwiącym w naszych umysłach obrazem legendarnego zbójnika i jego bandy, pokazując tzw. prawdziwą historię. Efekt jest piorunujący.
To, jak wygląda Janosik w polskiej świadomości, jest oczywiste. Za zasługą pisaniny Kazimierza Przerwy-Tetmajera oraz dzięki opartemu na niej serialowi Jerzego Passendorfera, bajka o słynnym zbójniku – bohaterze na dobre zagościła w polskich mózgach. Stosunkowo niedawno dotarła do nich świadomość, że bajka ta nijak ma się do rzeczywistości i że polski Janosik niewiele ma wspólnego ze swoim słowackim pierwowzorem. Prawdę tę próbowała przekazać widzom Holland. Z jakim skutkiem?
Aby poznać, a następnie pokazać historię prawdziwą Janosika, pani reżyser powinna była wybrać się do Doliny Vratnej na Słowacji, w Małej Fatrze. Tam, w rodzinnych stronach Juraja Janosika, dowiedziałaby się może, o kim tak naprawdę robi film. I czy Janosik rzeczywiście nadaje się, jak to powiedziała w jednym z wywiadów, na „bohatera egzystencjalnego, który nie mogąc zmienić świata wokół próbuje żyć w zgodzie z sobą.”

Film o Janosiku powstawał w Tatrach, zarówno po polskiej jak i po słowackiej stronie. Robiąc zdjęcia, ekipa filmowa nie odwiedziła zatem rodzinnych stron bohatera filmu, czyli właśnie Małej Fatry. Agnieszki Holland to strata, bo oprócz niesamowitych krajobrazów, owczego sera we wszystkich możliwych postaciach i białego wina sprzedawanego po śmiesznej cenie 1,90 euro za litr, znalazłaby tam może prawdę o swoim „bohaterze egzystencjalnym”.

Jej „szukający sam siebie” Janosik urodził się w małej wiosce pod Terchową. Wieś Jánošíkovci, położona ok 1,5 godziny pieszej wędrówki od miasteczka, istnieje do dziś i stanowi dowód na to, że czas może stanąć w miejscu. Ten żywy skansen górskiego sioła niewiele zmienił się od 1688 roku, gdy przyszedł tu na świat mały Juraj, który miał potem zostać postrachem polsko-węgierskiego pogranicza.

Gdyby nie kilka samochodów zaparkowanych przy szopach oraz paru chałup, które ktoś jednak postanowił uratować przed ostatecznym spróchnieniem, można by sądzić, że Słowacy wynaleźli wehikuł czasu i wsadzają weń każdego, kto tu trafi. Mieszkają tu obecnie dwie rodziny. Jeden z mieszkańców nadal nosi nazwisko Janosik. Nikt się tym jednak specjalnie nie ekscytuje. Mieszkańcy ze stoickim spokojem kierują ciekawskich turystów do kamienia stojącego w miejscu chałupy, w której przyszedł na świat nasz bohater.

Urodziwszy się w tak nędznej dziurze, Janosik nie miał wyjścia. Mógł bezproduktywnie zaharować się na śmierć wysługując się panom, albo próbować wzbogacić się na wojaczce. Jak wielu podobnych mu w tych czasach młodych ludzi, wybrał to drugie i przyłączył się do powstania Rakoczego. Gdy to poniosło klęskę, trafił do kompanii zbójeckiej. Zbójował niecałe dwa lata, kogoś tam poharatał, ukradł i porozdawał dziewczynom kilka naszyjników, po czym złapano go i powieszono na haku. Ot, cała historia.
O tym, jak w gruncie rzeczy zwyczajny i dość prymitywny był życiorys naszego bohatera egzystencjalnego, przekonać można się w muzeum Janosika znajdującym się w Terchowej. Dowiemy się tam, że w ciągu całej swojej budzącej postrach kariery zbójnika, w latach 1711-1713, przyznał się do dokonania całych dwunastu napadów. Wśród legendarnych zrabowanych przez niego łupów znajdowały się tak cenne i rzadkie skarby jak owcze skóry i ser. Czyny godne bohatera.

Czemu Janosik w ogóle obrósł legendą? Skąd wzięły się podania o jego słynnych atrybutach, takich jak pas dający nadludzką siłę i zioło czyniące niewidzialnym? Cóż, prawdopodobnie jak wielu przed nim znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, odpowiadając na potrzeby chwili. Swój chłopak, który rabuje możnych panów z pewnością budził sympatię, a reszty dokonała ludzka wyobraźnia. Nie pierwszy to taki przypadek w historii. Legendy trafiły potem na papier, a następnie na małe i duże ekrany.
Legenda o Janosiku doczekała się dziesięciu ekranizacji. Jedną z nich jest słynny serial, w którym opowiedziana jest alternatywna, bajkowa historia polskiego tatrzańskiego zbójnika, który przypadkowo tylko nazywa się tak samo jak słowacki bohater. Serial, pełen niewątpliwego prostego naiwnego uroku utrwalił jednak i rozpowszechnił legendę.
Film Agnieszki Holland, który miał pokazać nam, kim tak naprawdę był Janosik, miota się między prawdą a legendą, pokazując a to elementy życiorysu zbójnika, a to jego wizje i dylematy, a to inne dziwne, nieszczególnie zrozumiałe motywy. W momencie, gdy Janosik wykonując swój słynny skok unosi się nad górami, latając niczym „Harry Potter”, widz nie jest pewien kto ma większy odlot: Janosik czy reżyserka.
Holland, zamiast rozprawić się z legendą, serwuje nam jej udziwnioną, przegadaną i niezbyt strawną wersję. Janosik, który w rzeczywistości był zwykłym bandytą, w „historii prawdziwej” jest delikatnej urody chłopięciem, który nie za bardzo ma ochotę zbójować i powodowany skrupułami natury moralnej niekiedy oddaje zrabowane łupy.
Jak w wielu opisanych na tym blogu przypadkach, jednym z nielicznych atrybutów filmu, są plenery. Uroda Tatr pozwala Holland przenieść widza w krainę, gdzie beztroski żywot zbójnika – górala wydaje się być jedynym rozsądnym sposobem na życie. Tatry zawsze wyglądają dobrze, szkoda jednak, że reżyserka nie wykorzystała w swym filmie miejsc jeszcze piękniejszych, czyli właśnie szczytów, skał i dolin Małej Fatry.

Góry te, przez wielu uznawane za najpiękniejsze na świecie, mają w sobie wszystko, czego trzeba zbójnikowi do szczęścia. Niesamowite doliny z wodospadami, poukrywanymi pod nimi skalnymi grotami, skały, urwiska, piękne strome szczyty, a nawet tatrzańską roślinność. Po drodze z Terchowej do wsi Stefanowej można przejść się zbójnickim szlakiem Janosika, a cała dolina Vratna szczyci się swoim bohaterem.
Do Janosika nawiązuje tu wszystko. Można tu znaleźć jego pomnik, muzeum, ulicę jego imienia i hotel. Pod koniec lipca odbywają się tu Janosikowe Dni, czyli święto upamiętniające słowackiego bohatera narodowego. Jak to jednak często bywa, filmowcy dysponując plenerem oczywistego wyboru, próbowali zastąpić go innym.

Podobnie, próbowali zastąpić nasz obraz zbójnika, stworzony przez Marka Perepeczkę, rozmarzonym, niezbyt postawnym Vaclavem Jirackiem. Agnieszka Holland twierdzi, że Słowacy parskają śmiechem oglądając polską wersję legendy o Janosiku. Cóż, oglądając „historię prawdziwą”, niektórzy Słowacy, jak sami przyznają, wyszli z kina.

Czekając aż ktoś zrobi wreszcie porządną ekranizację przygód słynnego harnasia, warto samemu przekonać się, jak wygląda okolica, w której urodził się i zbójował. Skaliste szczyty Małej Fatry były tego świadkami i lepiej działają na wyobraźnię niż to, co mogą pokazać nam filmowcy.