Obeliks miał rację. Aby się o tym przekonać, należy wybrać się do Izraela, by zwiedzić Masadę. Gdy na własne oczy ujrzałam historyczną twierdzę, pierwszą moją myślą było, że trzeba być rzeczywiście niespełna rozumu, by próbować zdobyć coś takiego.
Nie ma chyba na świecie miejsca, dla którego nazwa „forteca” byłoby bardziej zasadne. Mierzące aż do 410 metrów nad poziomem Morza Martwego strome zbocza powinny zniechęcić każdego potencjalnego najeźdźcę. Ujrzawszy Masadę po raz pierwszy, mając w pamięci fakt, że armia imperium postanowiła ją oblegać i zdobyć, nie można nie pomyśleć: „ale głupi ci Rzymianie”.
Usytuowana nad Morzem Martwym twierdza dała schronienie 960 niedobitkom z pierwszego powstania żydowskiego. Aby rozprawić się z tą garstką rebeliantów, Imperium Rzymskie zatrudniło potęgę w postaci ponad pięciu tysięcy żołnierzy oraz dziewięciu tysięcy niewolników. Termin „strzelanie z armaty do komara” byłby tu zasadny, gdyby nie fakt, że pomysł zdobycia Masady był naprawdę absurdalny. Twierdzę położoną na 400-metrowej skale obroniłby zastęp harcerzy. A nawet harcerek.

Zamiast pozostawić garstkę rebeliantów samym sobie, Rzymianie unieśli się honorem i z imieniem cesarza Wespazjana na ustach rozpoczęli oblężenie ku chwale imperium. Okrążyli twierdzę, zbudowali umocnienia i obozy, których pozostałości widoczne są ze szczytu skały do dziś. Sprzeczne są doniesienia co do tego, ile czasu zajęło im ostateczne wdarcie się do twierdzy, jednak żadna inna armia świata nie byłaby chyba w stanie przeprowadzić czegoś tak niewykonalnego.
Nie mając możliwości użycia katapult i nie mogąc wziąć dobrze zaopatrzonej twierdzy głodem, Rzymianie wzięli się na sposób. Za wysoko? Żaden problem! Usypmy wywaloną w kosmos rampę prowadzącą pod sam szczyt! A następnie podjedźmy pod mur machiną oblężniczą. A że potrwa to trzy miesiące? I że trzeba będzie w pocie czoła pracować w pełnym słońcu, wykańczając przy tym niewolników i ryzykując drastyczne obniżenie morale wśród żołnierzy? Cóż, prestiż imperium przede wszystkim. W efekcie, operacja ta była chyba najbardziej kosztownym, czasochłonnym i wyczerpującym zabiegiem marketingowym wszech czasów. A pozostałości rampy widoczne są do dziś, pod zachodnim zboczem skały.

Zwiedzającym Masadę turystom wyświetlane są fragmenty czteroodcinkowego serialu, poświęconego temu właśnie oblężeniu, które w 73 r n.e. zakończyło powstanie. Przyznam, że przed wizytą w Izraelu nie wiedziałam o istnieniu tego dzieła, jednak nosząc się już wtedy z zamiarem założenia tego bloga, postanowiłam je obejrzeć.
Mam nadzieję, że docenicie zapał początkującej blogerki oraz moje poświęcenie, nie odpuściłam bowiem ani jednego odcinka. Dzięki temu mogę z czystym sumieniem odradzić serial „Masada” każdemu czytelnikowi tego bloga. Termin „propagandowy produkcyjniak” nie oddaje temu serialowi sprawiedliwości. Jest to bowiem nie tylko agitka na zamówienie armii izraelskiej (zaczyna się i kończy scenami „współczesnymi” pokazującymi tradycyjne składanie przysięgi żołnierskiej właśnie na Masadzie), ale po prostu bardzo kiepski film. I nie ratuje go nawet Peter O’Toole, który wcielił się w rolę dowódcy oblężenia, Flawiusza Silwy.

Dłużyzn czteroodcinkowego serialu nie rekompensuje nawet fakt, że jego autorzy przedstawili historię oblężenia w miarę zgodnie z tym, co wiadomo o nim z relacji Józefa Flawiusza. Zdjęcia do filmu powstawały oczywiście na samej Masadzie, film daje więc pewne wyobrażenie o tym, czym była ta operacja. A mając w pamięci, że już w kwietniu, gdy zwiedzałam to miejsce, upał nieźle dawał się we znaki, nie mogę nie czuć podziwu zarówno dla gotującej się na słońcu ekipy filmowej, jak i do rzymskiej armii. Ta ostatnia wytrwała tam niemal trzy lata, dzień w dzień w pełnym rynsztunku, pracując w pocie czoła przy bardzo ograniczonych racjach zarówno żywności i wody.
Józef Flawiusz twierdzi, że skończywszy usypywanie podjazdu pod mury obronne żydowskiej fortecy, Rzymianie użyli machiny oblężniczej z taranem. Nie wdarli się jednak od razu do środka, gdyż dowódca obrony, Elezar ben Jair rozkazał umocnić w tym miejscu mur za pomocą drewnianej barykady. W ten sposób kupił sobie i swoim ludziom jedynie jeden dzień życia, nietrudno było bowiem wpaść na pomysł, by drewno podpalić.
O wygranej Rzymian przesądził podobno wiatr, który powiawszy z odpowiedniej strony rozdmuchał płomienie i sprawił, że barykada spłonęła. Sceny ilustrujące te wydarzenia w filmie są rzeczywiście rzadkiej urody. Zamiast gasić pożar, strzelać z łuków do rzymskich żołnierzy albo chociażby uciekać, Żydzi stoją za murem i modlą się o zmianę kierunku wiatru.
Gdy modły nie dają rezultatu, grany przez Petera Straussa ben Jair proponuje swoim towarzyszom popełnienie zbiorowego samobójstwa. Decyzja honorowa i idiotyczna, ale przynajmniej zainspirowała twórców „Żywotu Briana”:
Osobistą wizytę na Masadzie można polecić każdemu, niezależnie od tego, czy widział serial, czy nie. Podejrzewam nawet, że mogę być jedną z dwóch osób na świecie, które się z tym dziełem bliżej zapoznały. Nawet jednak, gdybyście zdecydowali się je w jakimś szczególnie masochistycznym odruchu oglądać, to nie wierzcie obrazom i wybierzcie się na Masadę osobiście.
no no – nie przesadzajmy z tym rzymskim szaleństwem… już oni wiedzieli co – i dlaczego – robili…
PolubieniePolubienie